Tarocista.pl zaprasza!

Dusza

Spotkania przy kartach i rozmowy o magicznej stronie życia były w moim rodzinnym domu codziennością, czymś, z mojej wówczas dziecięcej perspektywy, całkiem naturalnym. Moja mama – Helena – była wróżką. I choć ten zawód wykonywała przez wiele lat, ku zadowoleniu licznie odwiedzających nas osób, to wcale nie ona związała losy rodziny z wróżbiarstwem. Od 1921 roku wróżeniem zajmowała się moja babcia – Stefania – lecz to również nie ona tchnęła ezoteryczną duszę w naszą rodzinę. W kamienicy moich pradziadków, w Warszawie przy ulicy Nowowiejskiej, mieszkały dwie wróżki, to właśnie one u wówczas nastoletniej Steni rozbudziły pasję do kart. Fotografie, karty, notatki, które podarowały mojej babci, towarzyszą mi do dnia dzisiejszego. Stanowią rodzinną pamiątkę, dowód tamtych, do pewnego momentu pięknych, a później burzliwych lat.

Będąc dzieckiem nie rozumiałem sensu wróżenia z kart. Nawet nie bardzo mnie to interesowało. Uwielbiałem natomiast same karty do gry. Ustawiałem z nich domki, w których budowaniu, jak mniemam, byłem mistrzem. Zawsze jednak zasmucało mnie, gdy po pewnym czasie „Piatnikowy domek” rozsypywał się. Pewnego wieczoru, ku zaskoczeniu rodziców i goszczących na kolacji osób, zaprezentowałem iście ekstremalne uwielbienie kart. Było to karciane dzieło sztuki: ogromny domek z kart – właściwie zamek, który w tajemnicy budowałem przez tydzień, wykorzystując do tego celu kilka talii…, sklejając pieczołowicie wszystkie karty. Wyjątkową dumą napawały mnie wycięte figury, które przykleiłem do kartonowej podstawy, będącej fundamentem tej warownej budowli. Miałem 6 lat. Byłem z siebie bardzo dumny. Nie zdawałem sobie sprawy, że poniekąd zniszczyłem dwie ulubione talie kart mamy. Do dziś uwielbiam karty klasyczne, przypominają mi beztroskie dzieciństwo.

Jako nastolatek zacząłem wiele czytać na temat kart i wróżenia. Więcej pytałem, ale przede wszystkim ćwiczyłem, co, mimo lat praktyki, robię nieustannie. Z kolejnymi latami stawiałem karty w staromiejskich kawiarenkach, podczas przyjęć okolicznościowych, na których gościłem z mamą. Odbyłem solidną praktykę, swoisty staż.

W styczniu 1999 roku, w zastępstwie mamy, która wtedy już nie żyła, zostałem poproszony o postawienie kart. Odnoszę wrażenie, że była to dla mnie chwila przełomowa – zarówno w życiu prywatnym, jak i wróżbiarskim. Od tego momentu, co jakiś czas zgłaszali się do mnie jej Klienci. Wcale nie ułatwiało mi to pracy. Wręcz przeciwnie, czułem się stremowany. Musiałem, jak gdyby podwójnie, zapracować na ich zaufanie.

Nadal wróżę, przepowiadam przyszłość, wracam do przeszłości, by pomóc zrozumieć teraźniejszość. Ci z Państwa, którzy mnie znają, wiedzą doskonale, że nie dzielę ludzi na znanych i zwykłych, uważam bowiem, że w obliczu problemów każdy z nas jest tak samo bezradny. Wróżąc, mam kontakt z ludźmi pozornie szczęśliwymi i prawdziwie zrozpaczonymi, szukającymi podpowiedzi kart, rozmowy. Każdą z tych osób los wyposażył w bagaż dobrych i złych doświadczeń. I choć mogłoby się Państwu wydawać, że słyszałem już wszystkie możliwe pytania, które może zadać osoba zrozpaczona lub szczęśliwa, a kolejne pytania mogą mnie już tylko zirytować, to pragnę zapewnić, że pokłady mojej cierpliwości są niewyczerpane. A wspomniane pytania, choć mogą wydawać się takie same, zawsze są różne, tak jak różne bywają losy ich autorów.

Copyright 2005-2024 by Igor Alexander